Stanko

iz poljskog izdanja Sarajlićeve knjige "V.P." pod nazivom "Kocham Bardzo"

Gdybym miał własną kapitułę, jedyne dwa ordery moich uczuć pierwszej klasy przyznałbym Tadeuszowi Mazowieckiemu i Stankowi Ceroviciowi. Mazowieckiemu powiedziałem to w wywiadzie dla jednego z polskich czasopism, a on podziękował mi we wzruszającym liście. Stankowi mówię to teraz. Stanko odwdzięczył mi się już wcześniej chyba najpiękniejszym esejem o mnie, jaki kiedykolwiek czytałem. Najpiękniejszym, a może i najważniejszym.

W dzienniku wojennym, który wtedy prowadziłem, zapisałem między innymi: "Pomiędzy braćmi Grimm a braćmi Goncourt zawsze wybrałbym - braci Ceroviciów". W czasach, gdy baterie oszczędzaliśmy wyłącznie na komentarze radiowe Stanka Cerovicia, słuchane najczęściej w piwnicy, oprócz Stanka w tym samym RFI i z tymi samymi uczuciami solidarności z Bośnią, z jej tragedią, odezwał się jego młodszy brat Stojan. Stankowi w Paryżu było łatwiej; Stojan w Belgradzie mógł to przypłacić głową.

Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że bracia Ceroviciowie to siostrzeńcy Dzilasa. Później stało się dla mnie jasne, po kim są tak zabójczo wymowni i odważni.

Milovana Dzilasa, który w swoim ostatnim wywiadzie radiowym z wielką miłością wypowiadał się o Bośni, widziałem tylko raz w życiu, nad jeziorem Boraczkim. Zostałem właśnie wyrzucony z "Cvitkovicia". Gdyby wiedział, że w parę lat później jego też wyrzucą, i to nie z towarzystwa kulturalno-artystycznego, ale z Komitetu Centralnego partii, może by mnie zaprosił na kawę.

O Dzilasie skądinąd, na melodię popularnej w latach sześćdziesiątych piosenki "Tri goda ty mnie sniłas", ułożyłem następujący kuplet:
Kak eto wsio słucziłos,
kakije wieczera,
uszoł towariszcz Dzilas,
ministrom był wczera.

Gdybym wtedy znał Stanka, ten wierszyk z pewnością by dotarł do uszu jego wuja w sremsko-mitrovickim więzieniu. Może by i rozśmieszył srogiego, jak go sobie wyobrażałem, Dzilasa.

Milovan Dzilas umarł wtedy, kiedy na Sarajewo wystrzelono już jakieś 100 000 granatów. Stanko chyba nie pogniewa się, gdy powiem, że w pewnym sensie kontynuuje dzieło wuja.

I - co za szczęście! Pewnego dnia, ni to wojny, ni to pokoju, stanął w naszych drzwiach nie kto inny, jak Stanko Cerović.

Nasz dom nie mógłby się skarżyć, że nie odwiedzali go znani ludzie. Wspomnę tylko niektórych, którzy się przez niego przewinęli: Margarita Aligier, Bełła Achmadulina, Elisabet Hermodsson, Desanka Maksimović, Gustav Krklec, Dobrisza Cesarić, Blaże Koneski, Stevan Raiczković, Kajetan Kovicz, Hans Magnus Enzensberger, Paul Wiens, Borys Słucki, Jewgienij Winokurow, Fazil Hüsnü Daglarca, Alfonso Gatto, Eduardas Mieżelaitis, Abd Al-Vahhab Al-Bajati, Marin Sorescu, Carl Frederik Prytz...

Jeszcze była wojna i wszyscy razem mogliśmy w każdej chwili zginąć, więc chyba dlatego na widok Stanka ucieszyliśmy się, jakby to był ktoś najbliższy. Mikica szczerze ubolewała nad tym, że nie ma z czego przyrządzić swoich prawdziwych pokojowych lasagne.

Potem Stanko i ja poszliśmy na kolację do Duszki Juriszić, dziennikarki z sarajewskiej telewizji. Rakija za rakiją, opowieść za opowieścią, ogórek za ogórkiem i ani się obejrzeliśmy, jak za oknem zaświtało. Problem w tym, że urzeczony talentem narratorskim Stanka zapomniałem odezwać się do domu.

Mikica nie znała numeru Duszki, a informacji wtedy chyba jeszcze nie było. Przeżyła więc jedną z najcięższych swoich nocy, z myślą o najgorszym. Wzywała nawet policję i pogotowie.

Gdy zamiast Stanka był ze mną kto inny, choćby sam Johann Wolfgang Goethe, wyrzucałaby mi tę beztroskę do końca wojny. W wypadku Stanka wystarczyło, że przeprosił ją za nas obydwóch, i tego samego dnia wszystko zostało mi darowane.

No comments: